czwartek, 31 marca 2011

najwyższa pora podjąć tą decyzję. wczoraj wieczorem długo o tym myślałam. na wszystkie możliwe sposoby. wszystkie za i przeciw. kocham go i wiem, że on kocha mnie, ale nie może tak być, żebyśmy się ograniczali (a zwłaszcza ja Niedźwiada) tylko dlatego, że zagościła i zamieszkała z nami marskość wątroby. on ma pełne prawo żyć, realizować się i być szczęśliwym.
ma plany zawodowe związane z kawą i Tomem (naszym znajomym). wiecznie w rozjazdach, nie ma czasu dla domu już zupełnie i systematycznie co jakiś czas dokłada sobie obowiązków informując mnie o nich powoli. wyszło na to, że palarnia kawy będzie teraz w kawiarni, Niedźwiad będzie wypalał od poniedziałku do środy, a od czwartku do niedzieli będzie na wyjazdach kawowych.
on to kocha. bardziej niż mnie. i nie mam pretensji, taki jest, ale ja tak nie umiem, ja tak nie chcę.
przemyślałam to i może nie jest to najlepsze rozwiązanie, ale innego nie widzę. mam twardą dupę. poradziłam sobie już nie raz w trudnych i bardzo trudnych sytuacjach. to nie tragedia. jest na świecie wiele kobiet samotnie wychowujących dzieci, ja też mogę sobie poradzić. pewnie Niedźwiad będzie nas od czasu do czasu odwiedzał (jeśli ten czas znajdzie) nie chcę odbierać mu dzieci. ale nie chcę też być dla nikogo ciężarem, ani kulą u nogi. trzecie dziecko to też mój pomysł i czuję, że nie jest mu bliski.



chciałabym żeby ktoś się mną zajął. chciałabym, żeby się zaopiekował, żeby był dla mnie. nie wiem jak długo jeszcze będę.
chciałabym poczuć się wyjątkowo...

środa, 30 marca 2011

jestem po wizycie u prof.Kuydowicza. przebiegła szybko i sprawnie. jak na razie wszystko jest w porządku. moja wątroba wszystkich zaskakuje, lekarzy zwłaszcza. trochę się uspokoiłam.ale tak na prawdę spokojna będę jak urodzę. na razie czekam. pani dr.Raczkowska, która opiekuje się moją ciążą, za miesiąc chce położyć mnie w szpitalu. to będzie już ósmy miesiąc. coraz bliżej do spotkania z Lenką.

wtorek, 29 marca 2011

kryzys

wczoraj wieczorem pojawił się kolejny kryzys. coraz częściej się to zdarza.
rozpoczął się siódmy miesiąc, 25 tydzień ciąży. Lena waży już 600 g. ma już wszystko, jest w pełni rozwinięta i gotowa to życia. teraz przybiera tylko na wadze. teoretycznie mogłaby być już na świecie. powoli nadchodzi więc rozwiązanie. jestem szczęśliwa i przerażona zarazem. no i właśnie wczoraj był ten kryzysowy wieczór. ból, prawie nie do wytrzymania. jak skurcze. nie systematyczne, ciągłe, ale tak jakby Lenka szykowała się do wyjścia. a Niedźwiad pił whisky ze znajomym, a do Łodzi mamy 30 km. już zastanawiałam się, jak dojadę do szpitala i bałam, że moja wątroba tego nie wytrzyma, ale na szczęście po godzinie wszystko się uspokoiło.


boję się. coraz bardziej.

                                           buzia Lenki
                                           dowód na to, że to dziewczynka ;)

poniedziałek, 28 marca 2011

urodzinowo





wczoraj, 27 marca, nasza pierworodna skończyła 11 lat. spędziliśmy ten dzień bardzo rodzinnie, był tort, muffinki, prezenty i pyszny obiad z kaczką w roli głównej, którą "zamówiła" sobie główna zainteresowana :) było pysznie. mam naprawdę cudowną córką. póki co mamy z nią bardzo dobry kontakt i życzyłyśmy sobie na wzajem, żeby tak pozostało. to bardzo mądra dziewczynka. ambitna i rozsądna. bardzo martwi się o mnie, o moje zdrowie, o Lenkę. pilnuje, żebym nie zapomniała o lekach, żebym się oszczędzała, nie przemęczała, dużo leżała i odpoczywała. do tego radzi sobie świetnie w szkole, a od września rusza z dodatkową szkołą muzyczną. będzie pianino obowiązkowe i dodatkowe skrzypce, ponieważ ma podobno bardzo dobry słuch i warto w nią inwestować.

dla takich chwil warto żyć. warto posiadać rodzinę, nawet jeśli czasem jest naprawdę ciężko.

sobota, 26 marca 2011

dziś wraca mój ukochany. odliczam już godziny. nie mogę się doczekać. chciałabym czasami być taką kieszonkową wersją, którą mógłby zabierać ze sobą wszędzie.
boję się, że zostało nam niewiele czasu.


a to zdjęcie, które dostałam od Niedźwiada z wyjazdu.

piątek, 25 marca 2011

przedwiosenne porządki

kolejny ciężki dzień. dzień spędzony bez Niedźwiada.
za oknem wiosna, a właściwie przedwiośnie. umyłam okno (jedno, bo na więcej nie wystarczyło mi sił) wyprałam rolety i wysprzątałam pokój w którym leżę od grudnia. wpadło światło i powietrze. jakoś tak milej się zrobiło ;)
a w niedzielę 11 urodziny mojej Tysi. i obiecane babeczki marchewkowe i tort i pyszny obiad. mam nadzieję, że będzie zadowolona. ale ja stara jestem...

środa, 23 marca 2011

Wisła i pożegnanie Małysza

to jakiś dowcip. znowu Niedźwiad wyjechał. do Wisły, na pożegnanie Małysza. boli mnie bardzo głowa, mam potworne skurcze stóp, ale rozumiem, że tak to musi wyglądać. żal mi tylko, że Niedźwiad  nie może być blisko nas.
a to będą babeczki dla Matyldy na jej 11 urodziny. Marcin obiecał jej być.

4 średnie marchewki (2 szklanki startej)
1 i 1/2 szklanki mąki
1 i 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
1/2 łyżeczki sody oczyszczonej
3/4 łyżeczki soli
przyprawy w proszku: 1 łyżeczka cynamonu, 1/2 łyżeczki imbiru, 1/4 łyżeczki gałki muszkatołowej
3/4 szklanki oleju roślinnego
3 duże jaja lub 4 mniejsze
1 szklanka brązowego cukru
1 łyżeczka ekstraktu z wanilii

Lukier:
1 i 1/4 szklanki cukru pudru
3 łyżeczki drobno startej skórki z pomarańczy
2 - 4 łyżki wyciśniętego soku z pomarańczy

potrzebna też będzie: blaszka do muffinów z wgłębieniami wyłożona 12 papilotkami lub jednorazowy zestaw papierowych foremek do pieczenia muffinów (2 x po 6 papilotek)

Przygotowanie:
  • Piekarnik nagrzać do 180 stopni, kratkę metalową umieścić w jego środkowej części. Marchew obrać i zetrzeć na tarce o grubych oczkach, odmierzyć 2 szklanki. Do miski przesiać mąkę razem z proszkiem do pieczenia, sodą, solą oraz z przyprawami.
  • W drugiej, większej misce wymieszać (rózgą lub mikserem na wolnych obrotach): olej, jajka, cukier, tartą marchewkę, ekstrakt z wanilii. Następnie wymieszać za pomocą łyżki z mieszaną z mąki.
  • Masę wyłożyć do papilotek umieszczonych w formie lub w jednorazowych papilotkach, ustawić na kratce w piekarniku i piec przez 25 minut (aż patyczek włożony w środek ciastka będzie czysty).
  • W międzyczasie przygotować lukier: wymieszać cukier puder ze skórką i 2 łyżkami soku z pomarańczy. W razie potrzeby dolać więcej soku aby uzyskać odpowiednio gęstą konsystencję lukru.
  • Ciasteczka wyjąć z piekarnika, a po 10 minutach wyłożyć (wciąż w papilotkach) na kratkę do całkowitego ostudzenia. Jak trochę przestygną wierzch ciasteczek maczać w lukrze i dekorować rurkami z marchewki (sposób przygotowania - poniżej). Podawać jak lukier nieco zastygnie. Więcej czytaj w BLOGU.
Przepis na muffiny marchewkowe

Dekoracja - marchewkowe rurki, około 15 sztuk:
1 duża i gruba marchewka
1 szklanka wody
1 szlanka cukru

potrzebne też będą: obieraczka do warzyw (ziemniaków) i papier do pieczenia

Przygotowanie:
Marchewkę umyć i oskrobać. Obierać cienkie i długie warstwy marchewki obieraczką do warzyw. Wybrać około 15 najładniejszych i najszerszych pasków.
Zagotować wodę z cukrem, mieszając aż cukier się rozpuści. Dodać paski marchewki i gotować na wolnym ogniu bez przykrycia przez 15 minut. Przelać przez sitko i pozostawić na nim marchewki na 15 minut.
Piekarnik nagrzać do 105 stopni. Paski marchewki ułożyć na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia. Piec przez około 30 minut aż będą suche, ale jeszcze możliwe do formowania. Nie wyłączać piekarnika.
Nawijać paski marchewki na koniec drewnianej łyżki formując je w spiralki. Zdejmować z łyżki i układać z powrotem na blaszce łączeniem do spodu. Piec przez 30 do 45 minut, wyjąć z piekarnika i pozostawić na blaszce do całkowitego ostudzenia.

niedziela, 20 marca 2011

pcha się na świat

zaraz wróci Niedźwiad. nareszcie. nie lubię rozłąki z nim. zwłaszcza teraz, kiedy nie jest ze mną dobrze. cała noc bolało mnie wszystko. myślałam, że gotowa jestem do zrzutu i bardzo mnie to przerażało. to dopiero 24 tydzień ciąży więc trochę za wcześnie, żeby rodzić. bałam się potwornie i o dziecko i o siebie. nie wiem skąd ten ból. próbowałam to sobie w głowie poukładać, co by było gdyby. na górze śpią dzieci i nie wiem jak i z kim bym ich zostawiła. chyba zabrałabym ich ze sobą na porodówkę. na szczęście wszystko się po kilku godzinach uspokoiło.




czwartek, 17 marca 2011

czuję, że żyje!!!

kopniak za kopniakiem. dzidzia nie daj mi odpocząć. jest bardzo ruchliwa, ma już prawie 30 cm więc rozumiem, że ma coraz mniej miejsca i się rozpycha. poza tym coraz więcej umie i te umiejętności wykorzystuje :) dziś o 6:00 rano "zapukała" do mnie - "już się obudziłam" i nie było wyjścia, musiałam wstać, bo myślałam, że pęcherz po którym skakała, mi pęknie. jeśli po porodzie będzie taka sama to chyba ją pogonię!!! albo nie ;)

wtorek, 15 marca 2011

kolejny wyjazd

nadchodzi kolejny czwartek i mój Niedźwiad wyjeżdża znowu, tym razem do Wrocławia. nie lubię kiedy go nie ma. zwłaszcza teraz, kiedy jestem w ciąży i trochę się obawiam, bo ciąża nie jest bezpieczna. mamy ze sobą kontakt telefoniczny, wiem, że jak coś to sobie poradzę, ale czuję się nieswojo sama. już nie mogę się doczekać Lenki na świecie ;)
a wczoraj byłam na badaniach. dziś są wyniki. mam nadzieję, że będą dobre. martwię się o samą siebie, o dzidziusia i resztę rodziny, że ich zostawię i że nie dadzą sobie rady. mam jednak jakąś wewnętrzną siłę w sobie. nie mogę umrzeć. powoli zaczyna się układać. wychodzimy na prostą. są plany i nowe perspektywy. muszę żyć. mam dla kogo!!!

sobota, 12 marca 2011

trochę wiosny...

dziś wyszło słoneczko. wstałam więc z łóżka, bo przypomnę, że jestem w nim od listopada. masakra jakaś, ale nie mam wyjścia jeśli chcę żyć. słońce trochę poprawiło mi humor, ale tylko trochę. zdjęłam więc chochoła z magnolii, żeby dostarczyć jej trochę ciepłego powietrza a tu co widzę? pąki!!! nowe życie, cudowne wrażenie. poza tym w ogrodzie mnóstwo pracy, muszę to jakoś rozłożyć w czasie żeby się nie przemęczyć. szczerze mówiąc nie mogę się doczekać. lubię bardzo prace ogródkowe. brakowało mi tego zimą.  

piątek, 11 marca 2011

poznania ciąg dalszy

płaczę. boję się i płaczę na zmianę.płaczę chyba z przerażenia, ze strachu. boję się, że umrę, że nie zobaczę nawet maleńkiej kruszynki, którą teraz noszę pod sercem, że nie zobaczę więcej dzieci i mojego niedźwiada.
boję się, że nie dadzą sobie beze mnie rady. że niedźwiad zwiąże się z kimś naprawdę nie odpowiednim, złym. że nie będę mogła mu pomóc.
mam do siebie ogromny żal. bardzo skrzywdzę niedźwiada, jeśli umrę. nie zasłużył sobie na to.
chcę dla nich szczęścia. widziałam w szpitalu jego łzy. widziałam jego bezradność i przerażenie. tak bardzo go kocham, że myślałam wtedy, że serce mi pęknie. jest dla mnie wszystkim. jest powietrzem, jest sensem życia. bez niego nie umiem.
nigdy się nie rozstawaliśmy. takie wyjazdy na trzy dni jak ten do poznania, zdarzają się nam bardzo rzadko i są dla nas obojga bardzo męczące. kłócimy się, krzyczymy na siebie, później rozmawiamy, przytulamy, wszystko zawsze razem. nie umiemy inaczej. nie może być inaczej.

poznań

dziś pierwszy dzień bez Niedźwiada. wyjechał wczoraj do Poznania. smutno w domu. nie lubię kiedy wyjeżdza. teraz, kiedy zostało mi niewiele czasu chciałabym spędzać z nim każdą chwilę. nawet najmniejszą. jest moim motylem. jednym z wielu.
wraca w sobotnią noc.na pewno będę  czuwała. może upiekę coś smacznego... gdyby nie mój stan, pewnie mogłabym również pojechać. niestety od listopada leżę w łóżku. wstaję tylko wtedy, kiedy muszę. jadę wtedy na badania, spotykam się ze znajomymi i wtedy jest cudownie. wracam niestety do domu, do łóżeczka i jestem potwornie zmęczona. zbiera mi się woda w organizmie od chodzenia, kręci mi się w głowie, jestem totalnie osłabiona, mam skoki ciśnienia i temperatury i wyglądam jakbym miała dziewięćdziesiąt lat. tracę całkowicie kontrolę nad swoim ciałem i to jest straszne. mózg wysyła jakiś sygnał, a ciało nie reaguje.
czasem bardzo się boję.
 boję się śmierci, bólu i tego że nigdy już nie zobaczę moich motyli.

czwartek, 10 marca 2011

początek

zaczynam pisać. 
mam nadzieję, że to będzie długi i ciekawy blog.
nie wiem zupełnie od czego zacząć. tak wiele wydarzyło się w moim życiu w tak krótkim czasie, że mam mętlik i totalny chaos w głowie. 
po pierwsze jestem mamą. mamą wspaniałej jedenastoletniej Matyldy i ośmioletniego Tymona. od trzynastu lat jestem w związku ze wspaniałym mężczyzną, Marcinem i do tego spodziewamy się trzeciego dzidziusia. podobno będzie dziewczynka, więc dostanie na imię Lena, a jeśli zrobi nam psikusa i urodzi się z siusiakiem, to dostanie na imię Leon. czekamy. jestem już w szóstym miesiącu, a ponieważ mam marskość wątroby to ta ciąża będzie na pewno krótsza ukończona cesarskim cięciem. mieszkamy na wsi. jest z nami pies Whisky i kot Garfield. za niecałe pięć lat umrę, ale jestem szczęśliwa. naprawdę.