środa, 20 kwietnia 2011

szpital

trafiłam tu wczoraj. z podwyższonym ciśnieniem. zrobiłam zamieszanie, Niedźwiad się zdenerwował, wystraszył, dzieci tak samo ponieważ było zagrożenie że Lena zostanie wyciągnięta. ale wszystko  skończyło się szczęśliwie. nadal tu jestem oczywiście, robią mi szereg różnych badań, ale na szczęście Lena jest cała i zdrowa i nie trzeba jej jeszcze ruszać. niech "dojrzewa" i rośnie. choć przyznam, ze chciałam ją już mieć na rękach i poczuć jej zapach :)
no i zrobili mi kolejne usg na którym wyszło, że Lena może być jednak Leonem, chyba że to pępowina, która tak dziwnie jej się ułożyła. zobaczymy. najwyżej Leon będzie biegał w różowych kapciach ;)
a!!! no i chyba w piątek wychodzę.

niedziela, 17 kwietnia 2011

wszystko wygląda inaczej, kiedy jesteś.
łatwiej.
uśmiecham się, chce mi się żyć, a rozbity samochód nie stanowi już problemu. jest tylko rzeczą do naprawienia.
kocham Cię.
kocham twój zapach.
kocham twój smak.
twoją obecność.
twój uśmiech i złość.
twoje pomysły, zapał, plany.
oryginalność i tradycjonalizm...
taki jesteś mój. tylko mój, a ja twoja. na zawsze. nawet jeśli to zawsze będzie trwało tylko chwilę. ja będę przy tobie zawsze.

piątek, 15 kwietnia 2011

zasnęłam

za kierownicą. nie wiem jak do tego doszło. nigdy wcześniej mi się to nie zdarzyło. dziś rano zasnęłam i wjechałam w drzewo. nikomu nic się nie stało. jestem załamana. samochód rozwalony.

czwartek, 14 kwietnia 2011

kryzys

znowu sama. Niedźwiad w Wiśle. jest mi coraz ciężej. coraz trudniej. przepłakałam już trzy dni. nie widzę na oczy. mam opuchnięte i wyglądam strasznie. coraz bardziej widać po mnie zmęczenie. boję się, że zbliża się koniec. że umieram. jestem przerażona. tak bardzo chciałabym zobaczyć jeszcze Lenkę...

poniedziałek, 11 kwietnia 2011

refleksyjnie

nowy tydzień. rozpoczął się brzydką pogodą, ale chyba nie złym samopoczuciem. co prawda w środę zostaje sama, bo Niedźwiad wyjeżdża do Wisły i wraca dopiero w piątek, ale teraz się nim cieszę i planuję wspólny weekend. mam nadzieję, że nic nam nie stanie na przeszkodzie i spędzimy go razem.
miniony weekend go nie było, za to zostawił mnie z moją mamą. przeżyłyśmy, choć nie było łatwo. prawie trzy dni razem, to na prawdę rekord. nie umiem z nią rozmawiać, nie umiem nawet na nią patrzeć. dzieli nas potężny mur. potężny i solidny, nic i nikt go nie zburzy. nigdy nie miałyśmy ze sobą dobrego kontaktu, a teraz nie ma w ogóle o czym wspominać. jest tak dziwna, tak inna niż ja, tak zakłamana i fałszywa. widzi tylko siebie i Martusie. cieszę się, że podjęłam tak szybko decyzję o samodzielności. życie z nią na pewno by mnie zmieniło. dziś byłabym zupełnie innym człowiekiem, na jej wzór, byłabym pewnie samotna i zgorzkniała. jak Martusia.
tydzień rozpoczęłam więc refleksyjnie. zastanawiam się nad swoim życiem, nad przemijaniem, nad byciem i istnieniem. jestem z siebie dumna, że żyję, że tak żyję, że jestem w takim punkcie bycia, chociaż nie jest miodowo. myślę też, że należałoby zrobić jakiś milowy krok do przodu, żeby móc coś osiągnąć nowego. coś zmienić w swoim życiu. bo chyba teraz właśnie tego potrzebuję.

niedziela, 10 kwietnia 2011

moje szczęście oczywiście pracuje. co prawda daleko nie wyjechał, bo jest w Łodzi i wieczorem wraca do domu, ale to zawsze rozłąka. wrócił wczoraj w miarę szybko, bo koło 20:00, zjadł barszczyk czerwony i zapiekankę i padł jak "kawka". ale wieczorem stanął na nogi. po ciepłej kąpieli, spędziliśmy ze sobą cudowną noc. :)
dziś od rana znowu do Łodzi. szkoda. bardzo lubię wspólne niedzielne śniadania. jajecznica z pomidorami, grzanki, ciepła kawa... może uda nam się spędzić razem kolejny weekend.

a już niedługo święta Wielkiej Nocy. koniecznie razem. ze świątecznym śniadaniem i słońcem.
na prawdę jestem szczęśliwa.

piątek, 8 kwietnia 2011

początek 27 tygodnia

nie mogę żyć z nim, ale bez niego tym bardziej. trudno mi jest z samą sobą.
nie rozmawiałam z Niedźwiadem. nie potrafię.
mija dzień za dniem. raz jest lepiej raz gorzej. rozpoczął się 27 tydzień ciąży i sama jestem w szoku, że dotrwałam aż tak długo. nie mam zamiaru urodzić Lenki nie kompletnej. dlatego niech tam siedzi. wczoraj byliśmy na kolejnych badaniach. trwały ponad godzinę. jakieś testy, mnóstwo krwi, przebadali mnie z każdej możliwej strony. w poniedziałek odbiór wyników. nie ukrywam, że oczywiście mam stracha, a zdaniem Niedźwiada jak zawsze panikuję.
jeśli chodzi o ciążę, to mam nadzieję, że dotrwam chociaż do 30 tygodnia. jestem bardzo zmęczona. ciężko mi się śpi, chodzi, siedzi, oddycha... oprócz Leny w moim brzuchu jest jeszcze powiększona bardzo śledziona i marska wątroba. czuję się więc chwilami jak stuletnia babcia. sapię, dyszę, pojękuję... :D dam radę. zawsze daję.


czekam na maleństwo z coraz mniejsza cierpliwością. chciałabym ją już przytulić i pocałować.

sobota, 2 kwietnia 2011

straszny mętlik w głowie. po pierwsze znowu sama. Niedźwiad w Warszawie na jakimś sympozjum medycznym. oczywiście on jest tam jako "organizator" a nie lekarz. kontaktuje się ze mną, dzwoni, pisze sms-y, ale wiadomo, że to nie zastąpi jego obecności. dzisiaj w nocy wraca, jutro będzie odsypiał, a w poniedziałek znowu do pracy. i żadnej pomocy w domu, choćby nie wiem jak chciał. przykro mi, bo już niedługo Lenka będzie na świecie i powinno być wszystko gotowe na jej powitanie. no i właśnie. byłam w tygodniu u lekarza i dostałam leki na powstrzymanie akcji porodowej, bo Lenka pcha się bardzo na świat. tak więc każdy dzień jest niespodzianką, co przyniesie. a ja sama. myję okna, szoruję podłogi, zmywam, bo ktoś to musi zrobić. dzieci bardzo mi pomagają, ale są rzeczy, których nie dadzą rady zrobić.
no i kolejna rzecz dotycząca pracy. muszę zamknąć firmę. i to wiem. tak mi podpowiada rozum. osoby, które mnie teraz zastępują zupełnie sobie nie radzą z firmą. poza tym mają problem z alkoholem. nie wiem jak z nimi rozmawiać, jak im podziękować i to uzasadnić. nie lubię takich sytuacji.
no i czeka mnie rozmowa z Niedźwiadem.piszę o tym na końcu, ale jest to priorytetowa sprawa i najtrudniejsza. musimy się rozstać. tak będzie lepiej.